News miesiąca nie tylko dlatego, że niewiele się tu przez ostatnie trzy miesiące działo.
Wczoraj wieczorem zakończyła się pewna epoka.
Był pionierem pod wieloma względami. Pierwszy, najdroższy, wizjonerski. Całe światowe pokolenie wyssało go z mlekiem matki. Wzrastali z nim. Trwali w wierze. Młodzi kolejnych pokoleń odkrywali go wciąż na nowo, przejmowali pałeczkę (vide styl śpiewania młodego giganta, Justina T.). Zanim do reszty mu odbiło, zdążył położyć w muzyce prawdziwe podwaliny.
Potem zaczął funkcjonować dzięki sensacyjnym newsom: freakowate zwyczaje, zboczone upodobania, zdrowotne obsesje, finansowe bankructwo, procesy, wyprzedaże. Artystycznie już dawno uznawano go nawet jeśli nie za martwego, to co najmniej wypalonego.
Czym były zapowiedzi gigantycznego tournee, 200 koncertów na całym świecie, którym MJ i tak by już nie podołał? Utwierdzeniem się w przekonaniu, że Michael wciąż jest niekwestionowanym Królem Popu? Że bilety dowolnej ilości wykupione zostaną na pniu?
Czy to nie właśnie przygotowania do tego przedsięwzięcia zaważyły na ostatecznym pogorszeniu? O domniemanych chorobach skóry/serca/płuc pisano od lat. Czy nie właśnie w taki sposób chciałby odejść - znów obserwowany przez miliardy, których zainteresowanie blokuje najpopularniejsze serwisy - Google i Twitter?
Teraz, w pół dnia po śmierci, stawia się go w jednym rzędzie z Lennonem, Elvisem, Monroe. Bo do takiej miary ikon niewątpliwie zaliczyć go trzeba. Wprawdzie Królem koronował się sam, ale zdążył dorosnąć do własnych wyobrażeń. I jak prawdziwy król, usunął się ze sceny przed ostatecznym upadkiem...
Prześlij komentarz