W styczniu skończyła by 82 lata, była piosenkarką, aktorką, kabarecistką. Nie tylko z racji wieku i profesji, ale pewnie i pewnej wrodzonej niepokory - lub przekory - budzi w Redakcji skojarzenia z rodzimą Stefanią Grodzieńską.
Dała światu figlarną pastorałkę Santa Baby, najsłynniejsza stała się dzięki roli czarnej kociczki - czyli Catwoman - w amerykańskim serialu telewizyjnym o Batmanie z lat 60. Szczególne uwielbienie wśród braci gejowskiej zyskała trudnych latach 80., kiedy to do koszmarnie dyskotekowych rytmów wymrukiwała swoje Where Is My Man i podobne. W Polsce swego czasu mocno lansowana przez radiowego red. Kaczkowskiego, zakochanego w jej słynnym gardłowym 'rrrr' .
Występowała do końca. My, w ramach wspomnieniowych remanentów, wygrzebaliśmy piosenkę Cha Cha Heels z 1989 roku nagraną, z towarzyszeniem jednoznacznie zorientowanych Bronski Beat, wtedy już schyłkowych i dawno bez Jimmy'ego Sommervilla.
Niestety, nie jest to teledysk lecz sceniczna aranżacja z playbacku. Utwór pierwotnie wykonywać miała legenda dq, Divine (tekst oparty jest na cytacie z filmu Johna Watersa z jej udziałem), nie bez powodu więc wykonywana była później w ramach przeróżnych drag-shows.
Ale nie dajmy się zwieść eurobeatowym pozorom. Ertha była artystką dużo większej klasy, która - zwłaszcza na żywo - potrafiła dać popis zarówno w repertuarze tanecznym, jak i w klasyce songa, jazzu i swinga. Śpiewała Portera, Brella, Piaf czy Gershwina, każdej z piosenek nadając kabaretową w wyrazie, ale też i życiową interpretację.
O czym niech najlepiej zaświadczy jej przebojowe wykonanie gejowskiego hymnu, I Will Survive, który umiejętnie sprowadziła do podobnego poziomu (potencjałem tej piosenki zajmiemy się zresztą bliżej). Bigbandowa oprawa, decybeladą mogąca równać się z aranżacjami rockowymi, stała się tłem do chyba najagresywniejszej i najsilniejszej w wyrazie interpretacji.
Bo taka też była Ertha. Wyrazista do bólu.
Prześlij komentarz