Złote Dziecko, Xavier Dolan - przynajmniej co do niego (prawie) wszyscy są zgodni
Onegdaj zapowiadałem, że już wkrótce napiszę więcej na ogólnofilmowe tematy LGBT w kontekście boomu repertuarowego w drugiej połowie 2010 roku. W ubiegły wtorek na łamach Innej Strony ukazał się kolejny spory tekst, podsumowujący kondycję rynku kinowego gej-les, bo o takim chyba możemy zacząć już mówić. Przewodnia myśl całości - co doskonale wyczuła Redakcja i zatytułowała artykuł Gdzie są różowe masy? - zamykała się w smutnej konstatacji, że polscy geje nie są zainteresowani partycypacją w publicznych wydarzeniach kulturalnych, opatrzonych jednoznacznym, pedalskim szyldem. Sprawę dodatkowo komplikuje, że spora ilość jesiennych premier kinowych (zwłaszcza firmy Tongariro) nie przełożyła się na jakość oferty:
Popularne kino LGBT to nisza, której w Polsce jedni geje unikają z powodu metki, a ci bardziej wyrobieni - z powodu jego oferty. to bowiem często produkcje rozrywkowe, na Zachodzie przeznaczone dla określonego obiegu komercyjnego. W dodatku w większości od dawna obecne w sieci, a w związku z tym na projekcjach w polskich domach i przytulnych klubach. Sytuacja wydaje się patowa: różowe masy póki co do kin nie przyjdą, bo w ogóle (z jakich bądź względów) nie uczestniczą w publicznym życiu kulturalnym LGBT, a ci którzy uczestniczą - tym bardziej nie, bo rzeczone propozycje są dla nich zbyt błahe, oni żądają filmów wybitnych, offowych, głębokich, i są na tyle zainteresowani, że zajrzą do Internetu, poczytają i sami znajdą je sobie wcześniej i gdzie indziej - na torrentach lub na Amazonie. [czytaj całość]
Nie zaprzątałbym bloga wciąż tymi samymi troskami aż tak bardzo, gdyby nie doczekały wczoraj - znów na łamach IS - riposty ze strony Bartosza Żurawieckiego. Niekoniecznie odnosząc się do faktu, że w tekście wyjściowym frapuje mnie kondycja rynku kinowego a nie płytowego, a jeszcze bardziej kondycja widzów; oraz nie do końca chyba wczytując się w relacje między przytoczonymi przykładami, Żurawiecki diagnozuje mój styl opisu rzeczywistości jako protekcjonalnie 'warszawkowy', marudny, anachroniczny, kapryśny, właściwy zakompleksionym elitom LGBT (?) a mój styl myślenia o masowej rozrywce i kulturze plasuje gdzieś w czasach zaborów. Strach pomyśleć, czego bym się dowiedział, gdyby przemyślał tekst u Abiekta...
Nie czuję się na siłach wybierać co barwniejszych fragmentów do zacytowania, zwłaszcza że musiałbym wypunktować sporo niekonsekwencji. Kto poczuł się zaintrygowany tym opisem - zapraszam do lektury tak tekstu, jak i mojego komentarza. Natomiast żeby zamknąć temat doprecyzuję jeszcze ostatnie myśli, bo nie chcę już zaśmiecać forów IS:
Rozpoczęcie działalności komercyjnej wiąże się z ryzykiem niepowodzenia ale także oceny. Fakt, że coś nosi metkę LGBT nie oznacza, że osoby LGBT nie będą tego krytykować, czego Parady Równości najlepszym przykładem. Dostało się ode mnie Tongariro zarówno u Abiekta, jak i na IS, a to dlatego, że oferta, z którą zaczęli, jest moim i wyłącznie moim, po warszawsku protekcjonalnym zdaniem wyrzucaniem niemałych pieniędzy i marnowaniem okazji na mocne (mocniejsze) wejście. Zwłaszcza, kiedy w materiałach prasowych zapowiadało się propagowanie kina dobrego (nie napiszę, że przez duże K, bo to drażni niektórych). Większość moich uwag przedstawiciele firmy mieli zresztą okazję usłyszeć wcześniej na własne uszy.
Cały czas starannie rozgraniczam dwie sprawy: kino i dvd. Uważam, że na płyty omawiana oferta nadaje się doskonale. W tym miejscu zresztą częściej piszę o właśnie takich filmach niż o mainstreamie, bo akurat o nich informacji brakuje. Co do kina: wbrew sugestiom redaktora Żurawieckiego nie oczekuję, że Tongariro czy Imago rzucą się na kosztowne hity rzędu Samotnego mężczyzny czy Brokeback Mountain. Te są na tyle głośne i niezbywalne, że znajdą się inni chętni, więksi dystrybutorzy. Tym ważniejsze, co się zaproponuje oprócz tego i w tym kontekście zastanawiam się po prostu, czy rezygnując z jednych czy drugich Mulligansów czy Scotów, nie warto tych samych pieniędzy przeznaczyć na kolejnego Dolana.
Tak czy owak (i tej myśli zabrakło w tekście na IS, może za dużo ostatnio piszę) pluralizację i eksperymenty z repertuarem - znów: zwłaszcza płytowym - traktuję jako jak najbardziej pozytywne i prowadzące do wykształcenia namiastki rynku produktów gej-les z zalążkami zdrowej konkurencji. Upust optymizmowi (acz umiarkowanemu, bom jak już wiemy marudny i eeeee... kapryśny) dałem w podsumowaniu dekady na Homiki.pl. Już widać, że wkrótce przed nami kolejne premiery, tym razem rokujące ciekawie. Na pewno napiszę jeszcze o Pod prąd, Dzieci boga, Wszystko w porządku i paru innych tytułach. Nie wiadomo, czy także od Tongariro, bo - póki co - oficjalnie nie zapowiadają nic.
Mam nadzieję, że to tylko pauza na głęboki oddech po męczącym starcie, i że Dolan dał im zarobić na ciąg dalszy. Bo - wbrew pozorom - życzę im jak najlepiej.
Nić - kino ładnych ciał i kadrów
PS. Koniec końców znalazłem jednak swój ulubiony fragment tekstu Żurawieckiego:
Rywalizacja jest patriarchalna i heteronormatywna. (...) Z zamiłowaniem do hierarchii wiąże się tez kolejny problem, mianowicie kompleks tęczowych elit wobec mainstreamowych mediów, bo to one przecież wyznaczają nowe trendy i porządki. Przejawia się ów kompleks chociażby w bezrefleksyjnym powtarzaniu na branżowych portalach tego, co np. o różnych filmach napisano w wysokonakładowych czasopismach. A jak szczytują nasi prominenci, gdy wymienią ich nazwiska w „Gazecie Wyborczej” czy „Polityce”! Nie mam nic przeciwko obecności w ogólnopolskich mediach, w końcu sam z nimi współpracuję. Ale też dlatego, że wiem, ile w nich ignorancji, manipulacji, kalkulacji, złej woli etc., zdecydowanie odradzam antyszambrowanie w redakcjach wielkich gazet.
I tu już najkrócej jak potrafię: WTF!?
Prześlij komentarz