foto - źródło: wiadomości24.pl
Dziwnie niewielki odzew w mediach znalazł ubiegłotygodniowy koncert Sir Eltona Johna w Warszawie. Pewnie dlatego, że odbył się podczas ulewy, i wprawdzie wszyscy dziennikarze zgodnie twierdzą, że nikomu to nie przeszkadzało, ale wygląda, jakby sami zmyli się po pięciu minutach, bo wszystkie dzienniki drukują relację w równie bezosobowym stylu notki prasowej (vide chociażby Dziennik czy Życie Warszawy).
Tymczasem muzyk zrobił sobie małą przerwę w trasie, by w sobotę, na Hawajach, uświetnić swym występem wesele, i to nie byle kogo, bo najbardziej słuchalnego radiowca w USA, Rusha Limbaugha, kilkakrotnego zdobywcy tytułu Radiowej Osobowości Roku.
Kłopot w tym, że Rush należy do ostoi i piewców konserwatyzmu, za co także był wielokrotnie (przez konserwatystów) uznawany. Do leitmotiwów jego światopoglądu należą m.in. krytyka feminizmu (spopularyzował słowo "feminazi"), teorii globalnego ocieplenia, imigracji, podkopywania idei wojskowości (bagatelizował odkryte przypadki torturowania irackich jeńców w Abu Dabi). Popiera za to karę śmierci i z niecierpliwością wyczekuje upadku idei liberalizmu.
Nie trzeba więc chyba dodawać, jaki ma stosunek do gejów w ogóle, a do idei zawierania przez nich związków w szczególności. Branżowe portale piszą o wtopie na poziomie występu na gali Grammy w 2001 r. ze z znanym z homofobicznych tekstów Eminemem, w dodatku w charakterze kwiatka do kożucha:
O ile w przypadku 'króla rapu' obu artystów najwyraźniej połączyła (być może niełatwa) prawdziwa męska przyjaźń, to w przypadku Limbaugha motywacja do występu wydaje się bardziej prozaiczna: honorarium w wysokości 1.000.000 dolarów.
Niby wiadomo, Elton już na pieniądze lecieć nie musi. Ale na waciki albo kilka aranżacji kwiatowych do domu wystarczy i póki co przyjmujemy takie wyjaśnienie. A gdyby ktoś był ciekaw: Rush, ostoja amerykańskiego konserwatyzmu i wartości rodzinnych, wstąpił w związek małżeński po raz... czwarty, z panią młodszą o 20 lat. Co starcza za całą puentę...
Prześlij komentarz