2011/02/06

FILM: Gdyby świat był mój ★★★



Timothy chodzi do ostatniej klasy prywatnej, męskiej szkoły średniej. Jest introwertycznym gejem pogrążonym w świecie fantazji, narażonym na ciągłe szykany kolegów. Także matka ma problemy z zaakceptowaniem orientacji syna, a jego życie towarzyskie ogranicza się do dwojga przyjaciół. Tim niechętnie zgłasza się do udziału w szkolnym przedstawieniu szekspirowskim, w którym gra także połowa znienawidzonej drużyny piłkarskiej. Nauczycielka literatury, Miss T., postanawia wystawić "Sen nocy letniej", a Timothy otrzymuje rolę psotnego elfa, Puka. Podczas intensywnej pracy nad tekstem chłopak odkrywa formułę miłosnego eliksiru. Przekonawszy się o jego skuteczności postanawia użyć go przeciw tym, od których zwykle znosi upokorzenia. Zaczyna od seksownego chłopaka, w którym sam skrycie się kocha.



Ocena Queerpop ★★★
Oniryczna erotyka młodzieżowej wersji Snu nocy letniej z domieszką dramatyzmu Stowarzyszena umarłych poetów w gejowskiej krzyżówce High School Musical i Glee: śpiewana komedia romantyczna o szkolnej inscenizacji sztuki Szekspira, której magia przenika do rzeczywiści, pogrążając całe miesteczko w miłosnej ekstazie. Elfy, książęta, wiedźmy i dobre wróżki ubrane w kostiumy współczesnej rozprawki, przemycającej w umownej konwencji baśni kwestie tolerancji i prawa do miłości. Niezłe aktorstwo, piękne zdjęcia, ładni chłopcy, niewinny romans i przyjemna muzyka. Całość schematyczna i w dużej mierze operująca stereotypami, przystającymi jednak do obranej konwencji kina dla nastolatków. Przyjemna rozrywka z domieszką niezobowiązującej refleksji.  

Film pokazywany będzie w ramach V edycji festiwalu Równe Prawa do Miłości (Warszawa, 10 stycznia 2011 - Nowy Wspaniały Świat)


[kliknij 'czytaj więcej', aby zobaczyć pełną recenzję, galerię fotosów i info o filmie]

Wszystko zaczęło się w 2003 r. od filmiku Fairies, którego homoseksualny bohater (wzorem szekspirowskiego elfa, Puka) odkrywa eliksir miłości, by następnie przetestować go na mieszkańcach swojego miasteczka, w finale zapewne najbardziej różowego na całym świecie.  Skromna produkcja wzbudziła na festiwalach LGBT więcej niż entuzjastyczny oddźwięk. Zachęceni sukcesem twórcy postanowili rozwinąć pomysł do pełnego metrażu. Jedną z konsekwencji rozbudowania historii było doprowadzenie opowieści do końca. Podobnie jak u Szekspira czar zostanie odczyniony ale nic nie będzie już takie, jak przedtem.

Timothy to wrażliwy outsider, wrzucony w nieprzyjazne odmieńcom środowisko prywatnej szkoły dla chłopców, zdominowanej przez kult sportów i męskich wartości. Mieszkańcy miasteczka także postrzegają świat przez tradycjonalistyczne szkiełko - homoseksualizm przyprawia ich o obrzydzenie i przywodzi na myśl wyłącznie pełne potępienia biblijne wersety. Podobnie jak w klasycznym już Stowarzyszeniu umarłych poetów, szkolna inscenizacja komedii Szekspira zmieni lokalną rzeczywistość, a rola Puka uświadomi ostatecznie głównemu bohaterowi jego własną siłę. Nie oczekujmy jednak równie dramatycznego wyciskacza łez: tej inscenizacji zdecydowanie bliżej do serialu kinowego High School Musical czy - bardziej może nawet - telewizyjnego Glee, którego pierwotny konflikt fabularny także opiera się na zderzeniu chłopców z boiska z chłopcami ze szkolnego chóru.

Gdyby świat był mój to film prosty, operujący bajkowymi schematami, z których tak obficie czerpią twórcy komedii romantycznych. Tu jednak znajdują zastosowanie niemal wprost. Jest więc niepozorny acz obdarzony ukrytym potencjałem bohater, zmagający się z własną słabością i wrogością otoczenia. Poza dwojgiem najwierniejszych druhów (w kreskówce Disneya byliby zapewne jakimiś troskliwymi myszkami), wszyscy czują w jego obecności dyskomfort, manifestują niechęć bądź wręcz pogardę dla ludzi 'jego stanu'. On sam ucieka w świat fantazji, i choć powoli dojrzewa do tego, by się im przeciwstawić, nie do końca wie, jak to zrobić - uświadomi mu to dopiero szkolna Dobra Wróżka.

Skoro bajka, jest i książę: przystojny, czarujący, smukły, gibki, wysportowany, mistrz dużyny. Wprawdzie należący do 'tamtego świata', ale - jak w przypadku wszystkich Kopciuszków czy Małych Syrenek, wzdychających skrycie do wybranka - tak i on nosi w sobie potencjał mądrości i dobroci, należy do gatunku tych serdecznych, co pochylą się nad przewróconą panną, staną w obronie krzywdzonej dziewoi i jeszcze pochwalą jej piękny śpiew. Trzeba jednak dramatycznych wydarzeń i czarów, by przyjrzeli się jej bliżej i dostrzegli wewnętrzne piękno pętającego się wokół kocmołuszka.

Jest wreszcie i Dobra Wróżka, Wszechwiedząca Duchowa Opiekunka i Matka Chrzestna w osobie Pani T., wiecznie natchnionej poezją nauczycielki literatury, opiekunki i niezłomnej obrończyni szkolnej sceny. To ona wybierze sztukę do inscenizacji w elżbietańskiej tradycji mężczyzn odgrywających wszystkie role, także kobiece. Przygotowania do przedstawienia wyzwolą bajkowy splot wydarzeń, co wszakże w najmniejszym stopniu jej nie zdziwi. To ona w swej mądrości pokieruje zagubionym Timim, rzuci urok na tych, którzy próbują przerwać czarodziejski eksperyment, ale też uświadomi naszemu bohaterowi, by nie nadużywał danej mu mocy.

Jest też postać próbująca sprostać obu światom: zawodowo bezrobotna matka, która stoczyć musi własną wewnętrzną batalię na tle seksualności syna. Kocha go i próbuje zaakceptować, i choć w domu dochodzi do scysji (zwłaszcza na temat nieobecnego ojca), to publicznie ciągle konfrontacyjnie outuje się jako matka geja, próbując określić w tej konstelacji własną pozycję.

Jeśli Gdyby świat był mój różni się czymś od klasycznego schematu baśni, to mechanizmem działania uroku. O ile u Szekspira mikstura zmusza skropioną nią osobę do pokochania pierwszego, kogo napotka wzrokiem, u Gustafsona dziwnym trafem są to zawsze osoby tej samej płci, a 'niezdrowa' miłosna gorączka ogarnia niemal całe miasto. Timothy-Kopciuszek nie musi dorastać do wymogów świata zewnętrznego i ujawniać swych skrytych zalet, by zostać zaakceptowanym. Przeciwnie: psikając wokół sokiem z fioletowego kwiatu zmusza wredną jędzę i jej popleczników, by spojrzeli na świat jego oczyma, doświadczyli jego tęsknot i zrozumieli, dlaczego ich niechęć jest bezprzedmiotowa.

Zgodnie bowiem z tytułem filmu (przejętym z kwestii szekspirowskiej Heleny: gdybym świat miała) widz od pierwszych scen skonfrontowany jest z wizją rzeczywistości, jaką postrzega bujający w obłokach Timothy. Znienawidzona sala gimnastyczna, klasa, pobliski park, dom - wszytkie te miejsca obracają się nagle w jego głowie w magiczną scenerię, w której zwykle napastliwi koledzy podygują tanecznie w półnegliżu, a wybranek serca patrzy w niego jak w obrazek i śpiewa miłosne serenady. Przyjmując taką optykę można wybaczyć filmowi sporo słabości i brak logiki: nie mamy przecież nawet pewności, czy niezwykłe wydarzenia faktycznie miały miejsce. Może to tylko projekcje przewrażliwionego nastolatka, a kolegów (i wszystkich innych) odmieniła nie magiczna mikstura, a obcowanie z piękną literaturą, której tekstem zaczarowani zaczną się chwilami porozumiewać?

Rzecz jasna, o wierności tekstowi Szekspira nie ma nawet co mówić, choć miło przekonać się, że jego wersy dobrze brzmią we współczesnej piosence. Historia rozkręca się dosyć długo, bajkowa konwencja zaś - jakkolwiek urocza - narzuca jednak dosyć powierzchowną i czarno-białą wizję świata, w którym kwestia homoseksualnej miłości jednoznacznie determinuje wszystkie postaci. Ich charakterystyka ogranicza się raczej do wytartych stereotypów (wrażliwy gej vs. wojująca homofobka), a humor miejscami operuje dawno zgranymi dwuznaczościami i oscyluje na granicy slapstiku. Tanner Cohen nie do końca radzi sobie z podźwignięciem głównej roli i mimo naturalnego, nieprzegiętego wdzięku wydaje się chwilami aktorsko bezradny. Trudno też nazwać Gdyby świat był mój musicalem - nieliczne numery muzyczne pojawiają się raczej jako przerywniki (inna rzecz, że niezłe), wprowadzające do historii optykę Tima. Zdecydowanie najsłabszym ich punktem jest choreografia, raczej chaotyczna i niestety źle skoordynowana.

Na plus produkcji zaliczyć można trafną obsadę, która sprostała przejaskrawionej konwencji, w większości nie popadając w nadmierne egzaltacje. Zdecydowanie wyróżniają się panie: młodziutka i bardzo naturalna Zelda Williams (córka słynnego Robina Williamsa) w roli przyjaciółki i powiernicy Tima oraz znana z Twin Peaks Wendy Robie, mocno zaangażowana w cały proces powstania filmu (grała tę samą rolę w pierwotnej krótkometrażówce). Para kochanków jest stosownie młodzieńcza i urocza, a ich miłość romantyczna w stopniu przystającym do poziomu bajki. Choć oparta na czysto wizualnym pożądaniu, wypada niewinnie niczym w filmie familijnym, i spełnia się na patrzeniu sobie głęboko w oczy, pluskaniu się w rzece i zasypianiu w uścisku na kwiecistej łące, co znów pozwala mniemać, że rozgrywa się raczej w sferze marzeń Tima niż w rzeczywistości. Całość została stylowo zainscenizowana, pięknie sfotografowana i oprawiona całkiem udaną warstwą muzyczną. Osiągnięcia nie do przecenienia w przypadku filmu niskobudżetowego - stosunek kosztów do osiągniętych efektów zdecydowanie wypada ponad przeciętną.

Koniec końców Gustafson podchodzi do widzów podobnie jak do swoich bohaterów: kto da się wciągnąć opowieści i optyce głównego bohatera, wsiąknie w jego rojenia i uzna prawa konwencji, obejrzy ten film z przyjemnością na tyle dużą, by bezboleśnie przełknąć nawet cukierkowy happy end. Kto jednak nie zechce uwierzyć w bajkę obficie podlaną dydaktycznym sosem, nie wytrzyma zapewne nawet piętnastu minut, zrażony schematyzmem i niewystawną inscenizacją, nie dość niestety kampową, by choćby w ten sposób zyskać miano kultowej. Póki co wygląda na to, że wśród publiczności przeważa niepoprawny romantyzm.

Galeria fotosów z filmu:














Gdyby świat był mój (Were the World Mine)
muzyczna komedia romantyczna, USA 2009, 96'

scenariusz: Tom Gustafson, Cory James Krueckenberg
reżyseria: Tom Gustafson
muzyka: Jessica Fogle
wystepują: Tanner Cohen, Wendy Robie, Judy McLane, Zelda Williams, Nathaniel David Becker, Christian Stolte, Ricky Goldman

film pokazywany w ramach V Festiwalu Równe Prawa Do Miłości
Peep! by QueerPop

    Prześlij komentarz