Cyrk prawdziwy.
Krótko: ostatnia płyta Brit to jakaś kompletna pomyłka. Udawanie, że oto wróciła popowa księżniczka zakrawa na śmieszność, gdy wokalistka zbiera komplementy, że podczas któregoś z występów nareszcie udało jej się zbornie poruszać ciałem i ustami do playbacku. Imeem.com udostępnił listę z płytą Circus na tydzień przed premierą (teraz okrojoną do 30-sekundowych fragmentów), ale szczerze – do dziś nie udało mi się dobrnąć nawet do połowy.
I nie chodzi nawet o to, że każdy utwór zaczyna się identycznie popierdująco-stukającymi dźwiękami. Jeszcze bardziej od warstwy ‘muzycznej’ irytuje tekstowa i mentalna, bo ileż lat dorosła kobieta po przejściach, które dokładnie zna cały świat, może postękiwać bez końca swoje ‘baby-baby’ na emocjonalnym poziomie czternastolatki. Nie mówiąc już o tym, że Circus jest tak wtórny do poprzedniej płyty, że na ucho trudno odróżnić, której się akurat słucha (to także przypadłość najnowszej Madonny, w tym względzie panie idą ramię w ramię).
Britney dała ciała. I nazwiska. I - niestety - głosu. Byle wschodząca gwiazdka 17 edycji albańskiego Idola poradziłaby sobie pewnie z tym samym materiałem dużo lepiej...
Prześlij komentarz