
Chyba nieprzypadkiem pierwsze słowa, jakie padają na płycie Matta Albera, to ‘warm invitation’ – ciepłe zaproszenie. Bo od pierwszych taktów tego więcej niż uroczego albumu, ogarnia nas przytulna miękkość dźwięków, składających się w kojący strumień melodyjnych refleksji, i radosnych melancholii. Już pierwszy utwór (i zarazem pierwszy singiel), Monarch, uświadamia, że mamy do czynienia z muzyką pop, ale na pograniczu ballady poetyckiej, wyciszonej i osobistej w wyrazie.
Szybko wyjaśnia się tytuł całości: Hide Nothing. Leniwe rytmy unoszą się, zapętlają i opadają, a Matt otwarcie opowiada swoją historię, otwiera przed nami swoje intymne dzienniki, przede wszystkim jako gej, nie ukrywając do jakich podmiotów lirycznych śpiewa.
A wyśpiewuje właściwie wszystko. Od odkrywania własnej tożsamości (The Monarch), poprzez emocje inicjacji i szkolnego zauroczenia (pierwsze elektroniczno-liryczne apogeum - Field-Trip Buddy), aż po namiętności dorosłe. Głównie te głębokie, które nie lubią pośpiechu (smolikopodobne Slow Club), ale gdy już się rozwiną, to rozpędzają człowieka do prędkości kolejki górskiej, że potem to już tylko koniec świata (End of the World). Jeśli związek przetrwa te perturbacje, pozostaje powiedzieć sakramentalne słowo kocham, ale i to Alber robi ostrożnie (drugie liryczne apogeum - Walk With Me).
Na tle akustycznych instrumentów, uprzestrzennionych elektroniką i wzbogaconych orkiestracjami, wokalizami i chórami, Matt z umiarem acz w pełni demonstruje swoje możliwości głosowe. Pod tym względem szczególnie wybrzmiewa nieco orientalna Beoatia, w której pieśniarz z harfą tle prowadzi duet sam ze sobą, jako baryton oraz efektownym falsetem (kto nie wierzy, że można aż tak, niech zajrzy najpierw tutaj).
Jeden z amerykańskich krytyków napisał o piosenkach Albera, że tak zapewne brzmiałby Rufus Wainwright, gdyby wysłać go w kosmos i kazać nagrywać w stanie nieważkości. O ile przy pierwszym przesłuchaniu The Slow Club czy Walk with Me trudno nie dostrzec podobieństw w barwie głosu i stylu prowadzenia melodii, to Matt ma w stosunku do znamienitego barda jeszcze jedną, kolosalną zaletę: jest całkowicie odarty z manieryzmów i egzaltowanych zapędów scenicznej diwy (bez urazy, Rufus). Także w warstwie tekstowej pozostaje bardziej introwertyczny, w skupieniu przyglądając się detalom życia.
Jeżeli czegoś w tym obrazie z Rufusa brakuje, to czasem odrobiny więcej energii, ba! szaleństwa. Na płycie nie znalazły się ostatecznie gitarowe kawałki Your Birthday czy Anyone Out There, znane z wcześniejszego singla. To zapewne zabieg celowy, dzięki któremu czterdzieści minut klasyczno-popowej muzyki tworzy zamkniętą, kameralną całość, doskonałą do słuchania w intymne wieczory we dwoje. A zwłaszcza we dwóch...
więcej: cała płyta Hide Nothing online na stronie artysty.
Bonus energetyczny, wcześniejsza piosenka Matta, Anyone Out There:
Prześlij komentarz