Wszystko w porządku od zeszłego weekendu przedpremierowo w naszych kinach, czego póki co nie odnotowali ani recenzenci Homików, ani Innej strony. W tym drugim wypadku zapewne wskutek wyczerpania wielopiętrową i kuriozalną obroną lansowanej od tygodni Burleski. Może wszyscy czekają oficjalnej premiery jutro, a może niedzielnych rozstrzygnięć oskarowych, w których film ma szanse zgarnąć 4 statuetki...
Tymczasem blogerzy opiniują w najlepsze od zeszłego roku, nie oszczędzając reżyserki Cholodenko za stereotypy, poprawność polityczną i mdły schematyzm komedii romantycznej. Po trosze te głosy podsumował u siebie Abiekt, dorzucając swoje trzy grosze. Nie obijają się też recenzenci Rzeczpospolitej, która wczoraj wrzuciła dwugłos Rafał Świątek vs. Barbara Holender. Oto co napisała ta ostatnia:
Film Lisy Cholodenko pokazuje świat pełen tolerancji, w który trudno uwierzyć. I na tym zresztą nowoczesność filmu się kończy, a zaczyna hollywoodzki schemat. (...) Cholodenko nie pokazuje, jaki stosunek do nietypowego stadła mają sąsiedzi czy szkolni koledzy dzieci. W pewnym momencie poznają one swego biologicznego ojca. (...) Facet jest jednak tylko intruzem i kompletnie się nie liczy (...) bo – choć fajny – może zburzyć domowy ład. W swojej poprawności film Cholodenko jest amoralny. Bohaterowie udają, że nic się nie stało. Jest happy end, bo – jak przystało na amerykańską bajkę – rodzina przetrwała. Pod płaszczykiem tolerancji Cholodenko skrywa obrzydliwą obłudę. [źródło]
Refleksje etatowej recenzentki RZ - zwłaszcza użycie mocnych słów jak 'obłuda' i 'amoralność' - wzbudziły dyskusję nie tylko na naszym fanpejdżu, ale także w wymianie zdań z Abiektem, którą poniżej w skrócie przytaczamy:
Queerpop: Nie rozumiem co w tym amoralnego. Że grzesznica się nawróciła? Czy, że hulaj dusza, bo i tak ci wybaczą?
Abiekt: No ta grzesznica się nieźle bawi w tym grzechu, a widza się umoralnia przez jej nagły powrót do partnerki.W Przekroju celują w to co pisze Hollender, że próbuje się tu wtłoczyć rodzinę w uniwersalne normy, do których ona nie pasuje
QP: Tak, ale grzesznicy zwykle tak mają, że najpierw się dobrze bawią, a potem płaczą. Hollender uwiera, że to są lesbijki i taki zdrowy okaz heteroseksualnego prorodzinnego samca zostaje odstrzelony. On przecież 'walczy o szczęście'. One nie?
A.: Moim zdaniem ona krytykuje fakt, że końcówka tego filmu faktycznie nijak się ma do dramatu w trakcie, który zostaje rozwiązany zbyt łatwo. A to jest wręcz amoralne. Widać, że twórcy próbują wyrobić poprawność polityczną nie urażając nikogo...
QP: Oczywiście, i to może być zarzut. Ale z drugiej strony ile razy można rozstrząsać relację homoseksualna rodzina - świat zewnętrzny? Dla mnie brak dyżurnego konfliktu jest ożywczy, historia skupia się na bohaterach, a nie na ich problemach z orientacją.
A.: No gdyby zarysowała chociaż ten świat zewnętrzny, a tu jest totalna abstrakcja. Nie tyle nie ma nietolerancji, tam nie ma nic zaburzajacego idyllę.
QP: Przecież jest zdrada. Dla mnie to film o czym innym: o klasycznym kryzysie związku i trójkącie, a co do tego ma nietolerancja - dajmy na to - na stacji benzynowej?
A.: Taa... i trójkąt jest hetero... to dla mnie akurat słabe.
QP: Zgoda, ale wróćmy do Hollender: ją uwiera to, że para lesbijska jest pokazana jako trwały związek bez konfliktów ze światem zewnętrznym i ostatecznie zwycięża trudności. Co w tym amoralnego?
A.: Trochę jednak jest, utwierdza w zbyt powtarzalnym schemacie. Ciekawe, jak by ludzie odbierali ten film, gdyby związek lesbijski się rozpadł na rzecz samca-heteryka? A tam jest wiele wskazówek, że taki scenariusz byłby możliwy. Jednak poprawność polityczna na to nie pozwala.
QP: A może po prostu zwycięża związek? A może to już problem gatunku filmowego: to jest komediodramat z przechyłem na komedię. Gdyby się źle kończył byłby pewnie dużo lepszy, zwłaszcza gdyby przewrotnie nikt nie został z nikim.
A.: I dzięki temu mamy homonormę - związek lesbijski nie może się rozpaść, bo przestanie być "poważny".
QP: A może pokazuje ludzi, którzy uniwersalnie uświadamiają sobie, że coś jest ważniejsze po latach wspólnego zycia, niż romanse?
A.: Zgoda, ale to jest za słabo zarysowane.
QP: Bo to film rozrywkowy. Deus ex machina występuje w większości komedii romantycznych. W dramatach grzesznicy kończą marnie, a w komediach - wracają skruszeni i 'wszyscy udają, że nic się nie stało'. Zresztą, nawet jeśli pokazano to do bólu ckliwie, czy tak nie bywa w życiu?
A.: Aż za często. Ten film troche stoi na dwóch nogach: komedii i dramatu - zależy co wybierzesz. Jako komedia to jest świetne, jako dramat - okropne.
QP: Właśnie z uwagi na łatwość rozwiązań stawiam na komedię.
A.: Mi się to podobało, więc chyba też.
Na koniec jeszcze dwa komenty spod dyskusji wywołanej podlinkowaniem recenzji z RZ na naszym fejsbuku:
Bogusław A. Kucharski: Film wg Hollender jest „amoralny” ponieważ „bohaterowie udają, że nic się nie stało”. Być może p. Barbarze chodzi o to, że gdyby udali się w piątkę na długotrwałą i bolesną psychoterapię analizując swoje intymne historie, przemyślenia i odczucia, to już po kilku latach można by przejść nad zdradą i zaniedbaniem do porządku dziennego. Ale ponieważ to nie jest ani Bergman, ani Ibsen to rzeczywiście trudno nie mlasnąć z dezaprobatą...
Michał Szpiller: Pani Hollender wyraźnie też przeszkadza, że filmowa rodzina nie musi borykać się z negatywną reakcją otoczenia. to argument przeciwko nieheteroseksualnym rodzinom, który często się słyszy ze strony osób fałszywie deklarujących się jako tolerancyjne - nie możemy na nie pozwolić, bo będą szykany itd. Idea rodziny, dla której to nie jest problem, wyraźnie denerwuje recenzentkę, która, jak sądzę, ma swoją własną teorie - taka rodzina nigdy nie będzie udana, zawsze będzie w niej dramat i ktoś zostanie okaleczony. Inny scenariusz to obłuda i hollywoodzka bajka. inna sprawa, że pokazywanie gejów i lesbijek wiecznie udręczonych to wielki problem kina, może czas już iść dalej?
Jak widać, toczą się już dyskusje niemal ideologiczne. Nieźle, jak na film rozrywkowy...
Prześlij komentarz